Info

avatar Blog rowerowy prowadzi camelek86
z Łodzi Przejechałam od 24.01.2009r. 33883.84 km. Jeżdżę ze średnią prędkością
20.85 km/h  o mnie.

2016

button stats bikestats.pl

2015

button stats bikestats.pl

2014

button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

2011

button stats bikestats.pl

2010

button stats bikestats.pl

2009

button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy camelek86.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

maratony

Dystans całkowity:827.25 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:28:52
Średnia prędkość:28.66 km/h
Maksymalna prędkość:61.43 km/h
Maks. tętno maksymalne:201 (102 %)
Maks. tętno średnie:183 (92 %)
Suma kalorii:4119 kcal
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:118.18 km i 4h 07m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
65.08 km 0.00 km teren
02:00 h 32.54 km/h
Max prędkość:47.15 km/h
Temperatura:30.0
HR max:188 ( 95%)
HR avg:155 ( 78%)
Kalorie: 1129 (kcal)
Rower:2danger

IV etap tour de powiat

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 19.05.2013 | Komentarze 2

Dane z 29km wyścigu plus dojazd do Aleksandrowa i powrót do Łodzi z Piotrkiem, Marcinem i Adamem.
To był mój pierwszy start w wyścigu i coś czuję, że pewnie ostatni. W mojej grupie startowej panów po 60tce i open kobiet tempo nie było zatrważająco wysokie. Chyba jednak mentalnie się do ścigania nie nadaję, bo żeby tak dawać wieźć się na kole dziewczynom, które w końcu zmian nie dają, bo liczą sobie 15 wiosen i mówiąc to rzewnie chlipią, po czym robią jedną na finiszu. W maratonach jest sprawa prosta to dystans i ukształtowanie terenu szereguje uczestników, nie ma zbędnego czarowania. Może na wyścigach mężczyzn wygląda to inaczej. Na mecie czekałam na Tomka, którego przywiózł wóz techniczny. Zaliczył wywrotkę schodząc ze zmiany. Podjechaliśmy na wszelki wypadek do mojej roboty i przyszło mi oglądać zdjęcie jego nieszczęsnego, złamanego żeberka.
Kategoria >50, maratony


Dane wyjazdu:
150.00 km 0.00 km teren
05:09 h 29.13 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:186 ( 94%)
HR avg:161 ( 81%)
Kalorie: 2990 (kcal)
Rower:2danger

VII Trzebnicki Maraton Rowerowy

Sobota, 27 kwietnia 2013 · dodano: 28.04.2013 | Komentarze 2

Jak to mawiają do trzech razy sztuka. Tegoroczny udział w imprezie mogę uznać za całkiem udany, bo i poprawiłam zeszłoroczny czas przejazdu oraz podjechałam pod Prababkę, która w zeszłym roku zrzuciła mnie z roweru;)
Startowałam w jednej grupie z Tomkiem i Adamem. Od początku chłopaki narzucili mocne tempo. Udało mi się utrzymać z nimi przez pierwsze 15km, po czym mnie odcięło. Po całym kilometrze samotnej jazdy i przejściu małego kryzysu mentalnego, przyłączyłam się do dwóch kolarzy, jak się później okazało z mojej grupy startowej. Panowie jechali dość równym tempem, robiąc krótkie zmiany, dlatego dobrze mi się z nimi współpracowało. Na Gruszeczce, którą w tym roku odrobinkę połatali, niestety mi uciekli. Przez resztę trasy do sławnej Prababki jechałam z wieloma osobami. Niektórzy panowie wyprzedzali mnie kilkakrotnie;) Przed Radłowem minęła mnie Kasia z Wrocławia, co dało mi większego kopa niż żele energetyczne. Przez ostatnie dwadzieścia kilometrów dogorywałam samotnie, walcząc dodatkowo z bólem brzucha, z czego ostatnie dziesięć kilometrów w deszczu.
Kategoria >100, maratony


Dane wyjazdu:
152.09 km 0.00 km teren
05:37 h 27.08 km/h
Max prędkość:53.75 km/h
Temperatura:25.0
HR max:196 ( 99%)
HR avg:163 ( 82%)
Kalorie: (kcal)
Rower:2danger

VI Trzebnicki Maraton Rowerowy

Sobota, 28 kwietnia 2012 · dodano: 29.04.2012 | Komentarze 4

Mój drugi udział w "Żądle Szerszenia" raczej nie można zaliczyć się do udanych. Zarówno złe rozplanowanie zapasu wody jak i sił na trasie mega odbiły się na moim mizernym przygotowaniu się w tym roku. Szkoda, bo startowałam w mocnej ekipie między innymi z panem Krzysiem. I tak po 40 kilometrach praktycznie jechałam samotnie. Kryzys za kryzysem, na domiar złego pomyliłam trasę (jak się później okazało nie zawróciłam, chociaż znak ten na asfalcie widziałam;/ - zmęczenie i odwodnienie robiły swoje). Dołożyłam sobie niby 2 km ale też całe mnóstwo stresu, że mnie zdyskwalifikują. Cóż do następnego startu pozostało jeszcze trochę czasu...

Tuż przed startem

Podjazd Prababka
Kategoria >100, maratony


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:1.0
HR max:201 (102%)
HR avg:183 ( 92%)
Kalorie: (kcal)
Rower:

XXVII Bieg Sylwestrowy w Łodzi

Sobota, 31 grudnia 2011 · dodano: 31.12.2011 | Komentarze 8

Od dawna bieg w sylwestrowy poranek chodził mi po głowie. Co mnie niezmiernie cieszy w tym roku udało się wziąć w nim udział. Wrażenia niezwykle, a w skrócie można rzec, że to najlepszy before party na jakim byłam:D

Już samo przygotowanie się do imprezy będę mile wspominać. Po tym jak przełamałam psychiczną barierę biegu do 20min stopniowo łapałam bakcyla na dłuższe dystanse. Jak dotąd przemierzane było w tlenie, dlatego przewidywana dziesięciokilometrowa trasa przestała przerażać, a raczej budziła ciekawość, jak to będzie ją pokonać w konkretniejszym tempie.

Noc przed startem okazała się jeszcze bardziej nużąca niż przed szosowymi maratonami. Ani się piwem uraczyć, bo niestety serducho później kłuje, ani po raz enty dojrzeć sprzęt, czy jest coś do naoliwienia, dopompowania, ustawienia, bo buty jakie były takie są. Na dokładkę niespodzianka - w nocy spadł śnieg.

Dobrze przed 10 przybyłam z Tomkiem do biura zawodów. Organizatorzy trochę straszyli rekordową frekwencją uczestników (ponad 1000 zgłoszeń), więc woleliśmy na spokojnie ze wszystkim zdążyć. Dzięki temu był czas na przejście przygotowanej 5km trasy. Bieg główny liczył jej dwa okrążenia po lesie. Nie zabrakło delikatnych urozmaiceń: kawałka bruku, jednego dłuższego wzniesienia i kilku fajnych zbiegów. Pierwsze okrążenie było super, a na półmetku motywowała mnie kibicująca rodzinka:)

Drugie natomiast dłużyło się koszmarnie. Dopiero ostatnie kilometry pokonałam w sympatycznym towarzystwie chłopaka jak się później okazało Cyklomaniaka:) Co któreś z nas odpadało, równało do wyprzedzającego i jakoś dobiegliśmy do mety. Czas 0:47:15 (317 miejsce)

Skurcze dopiero zaczęły mnie łapać w kolejce po medale, a uciążliwą kolkę na drugim okrążeniu udało się zwalczyć masochistycznym sposobem;)
Kategoria bieganie, maratony


Dane wyjazdu:
150.00 km 0.00 km teren
04:47 h 31.36 km/h
Max prędkość:48.86 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:2danger

Jeziorak Tour 2011

Niedziela, 18 września 2011 · dodano: 18.09.2011 | Komentarze 7

Jeziorak Tour był drugim i ostatni maratonem, w którym udało się wziąć w tym roku udział. Choć zaistniały pewne niedociągnięcia w organizacji: zamieszanie z listami startowymi dwukrotnie zmienianymi i brak przygotowanych na czas pucharów dla części zwycięzców, to zarówno ciekawa trasa, pyszne jedzonko na wieczorze integracyjnym, jak i świetny klimat imprezy rekompensowały niedociągnięcia. Do tego pogoda dopisała, więc czego chcieć więcej.

Startowałam na trasie mega 150km, więc miałam do odbycia dwie rundy wokół jeziora. Pierwsze okrążenie to była istna rzeź niewiniątek. Wraz z Kasią z Wrocławia z K2 od pierwszych metrów ostro wyprułyśmy, zostawiając resztę towarzystwa. Fajnie się z nią jechało. Dziewczyna mocna, aż miałam poważne obawy, czy narzucone tempo szybko mnie nie wykończy. Gdzieś w okolicach punktu żywieniowego na 35km podłączyłyśmy się do pędzącego pociągu grupy mężczyzn. Chłopaki dość ostro rwali po hopkach, ale nawet udało się wyjść na zmiany. Po paru kilometrach odpadłyśmy i kontynuowałyśmy jazdę z resztą urwanych osób. Dołączyło też do nas starsze małżeństwo i wspólnie dojechaliśmy do punktu żywieniowego, jednocześnie miejsca startu i mety. Praktycznie już od 60km łapały mnie skurcze oraz przytłaczał potężny kryzys moralny. Najchętniej to bym zjechała na metę i poprzestała na dystansie mini, ale starałam się nie patrzeć na zjazd. Tam jakaś kibicująca kobieta wrzeszczała, byśmy zjeżdżali do bramki. Na to wołaliśmy do ekipy, byśmy jechali dalej, bo my nigdzie nie mieliśmy zjeżdżać. Czekało nas jeszcze jedno okrążenie. Kasia zniknęła mi z oczu. Nie potrzebowałam postoju, miałam praktycznie jeszcze 2/3 zabranej z sobą wody, banana i dwa żele. Z częścią porwanej grupy zwolniliśmy jednak i przez Iławę spokojnie formowaliśmy ekipę. Ostatecznie zabrałam się z trzema a potem jeszcze z jednym chłopakiem. Ich tempo bardzo mi odpowiadało. Nie szarpali, a po mojej marnej zmianie podnieśli na duchu, że będzie lepiej. I mieli rację. Dzięki nim sukcesywnie dochodziłam do siebie i odzyskałam jako tako siły. Niestety znów punkt żywieniowy przegrupował ekipę;/ Ja złapałam tylko w locie banana, chociaż miałam i tak jeszcze jednego żelka, po czym pogoniłam za czołówką. Parę kilometrów udało mi się z nią przejechać, ale mnie odcięło. Pożegnałam się z chłopakami. Było naprawdę miłe, że długo nie chcieli mnie zostawić. Może przejechałam z siedem kilometrów sama, gdy dogoniłam jednego i dałam się dogonić drugiemu panu, z którym już kilkukrotnie wcześniej jechałam. Ździebko zaniżyłam im średnią na ostatnich kilkunasty kilometrach, ale podobno nie mieli tego za złe:)

Już na mecie dowiedziałam się, że Tomek zajął II miejsce w swojej kategorii wiekowej, a Janek I. Mieliśmy co świętować:)
Kategoria >100, maratony


Dane wyjazdu:
135.00 km 0.00 km teren
04:24 h 30.68 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:192 ( 97%)
HR avg:170 ( 86%)
Kalorie: (kcal)
Rower:2danger

Maraton w Trzebnicy

Sobota, 30 kwietnia 2011 · dodano: 02.05.2011 | Komentarze 4

Podczas majówki emocje opadły, ale nie obędzie się bez refleksji...

Największą innowacją był dla mnie start z dziewczynami. Do tej pory nie miałam okazji jeździć w licznym gronie kobiet, więc byłam bardzo ciekawa, jak to będzie. Jeszcze w Łodzi sprawdziłam, że w przydzielonej grupie będę zaczynać z Kasią z Nysy z K3, którą pamiętałam z pętli beskidzkiej. Dziewczyna osiągnęła niesamowity czas przejazdu na trasie giga po górach. Głównym moim celem, było utrzymać się jej jak najdłużej. Przeczuwałam, że nie będzie to łatwe tak samo, jak towarzyszenie Magdalenie z Nowej Rudy z mojej kategorii o imponującym dorobku zwycięstw w prestiżowych wyścigach i że będzie ogień od pierwszych metrów:)

Startowałam w trzeciej grupie. Przed nami wyruszyły same dziewczyny za nami jechali mężczyźni. Po wyjechaniu z Trzebnicy, zostawiwszy obstawę motorów, Kasia od początku zaczęła pracować. Dziewczyny mające siłę i chęci zmieniały ją na przodzie. Tempo od razu zacne, ale nie miałam problemów z utrzymywaniem jego na zmianach. Wtedy mój licznik zaczął dołować, wskazując średnią 21km/h, 8km/h i w końcu kompletnie wyzerował prędkość. Po piętnastu kilometrach jechałam bez pomiaru czasu i dystansu. Wcześnie zobaczyłyśmy przed nami peleton grupy 2. Spodobała mi się koncepcja Kaśki i Moniki z Gdyni z K3, by go dogonić i poczekać na chłopaków. Urwałyśmy się w czwórkę wraz z Magdaleną z Nowej Rudy, która nie wykazywała chęci z nami współpracować, mimo naszych naprawdę dyplomatycznych i grzecznych sugestii. Udało się nam dojść peleton. Chwila na odsapnięcie, pogaduchu. Nie traciłam jednak z oczu Kasi, Moniki i Izy z Dąbrowy Górniczej z K3, które z czasem zaczęły przedzierać się do przodu. Znowu Kaśka nadawała długich, mocnych zmian i niewiele dziewczyn było skorych ja wyręczać. Z początku mała współpraca nie przeszkadzała nam, bo przecież dziewczyny przed naszym dojściem jechały same w czołówce, ale kolejne kilometry nie różniły się zbytnio od poprzednich. Zaczęłyśmy zapraszać dziewczyny na zmiany. Do kogo sugestie miały trafić spłynęły, jak po kaczce. Do których nie były skierowane, ugodziły w dumę. Porobiło się dość nieprzyjemnie, więc pojawił się pomysł odłączenia się w czwórkę wraz z Izą. Mocniejsze rwanie się nie udało, dziewczyny nas doszły, ale po tym momencie zaczęły chętniej współpracować. Trochę mężczyzn nas dogoniło, co podniosło naszą średnią. Kiedy zaczęła się kostka brukowa, podjechał do nas chłopak na poziomce z GPSem i powiedział, że źle jedziemy. Krótkie niedowierzanie, ale zawróciłyśmy. Za nami peleton chłopaków również pomylił trasę. Jak się okazało, przeoczyliśmy strzałkę skrętu. Już na dobrej drodze udało mi się przyłączyć do chłopaków, tak jak wielu dziewczynom. Do chyba setnego kilometra jechało mi się świetnie w towarzystwie, ale na podjazdach czułam, że moja forma pozostawiała wiele do życzenia. Średnio szło mi na Kocich Górach, przez co ostatecznie odpadłam od ekipy. Po podjeździe 14% jechałam głównie z 17latką z Radomia. Dziewczyna nie mogła z racji wieku i dystansu startować w maratonie, wiec sprawdzała się sama dla siebie. Fajnie się z nią rozmawiało, ale nie chciałam jej stopować i namówiłam, by mnie zostawiła i powalczyła o lepszy czas. Ostatnie 30km jechałam już sama. Denerwowało mnie pytanie ludzi, czy daleko jeszcze:) I prawdziwie ciężko było doturlać się do mety, bo kurcze dawały o sobie znać, siły opuściły. Niedługo po mnie wjechał na finish Tomek z uzyskanym świetnym czasem.

Wyjazd do Trzebnicy był dla mnie chyba najciekawszym maratonem jeśli chodzi o możliwość jazdy z dziewczynami i urozmaiconą trasę w krainie Szerszeni. Kondycja pań budzi respekt i na pewno motywuje do przygotowań przed kolejnymi szosowymi imprezami. Była też okazja poznania kfiatka13m ,wobera ,virenque, leksie oraz spotkania starych znajomych z krisem na czele:) pozdrawiam

fotka przed startem
Kategoria >100, maratony


Dane wyjazdu:
83.44 km 0.00 km teren
03:02 h 27.51 km/h
Max prędkość:46.74 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:2danger

Kołobrzeski Maraton

Poniedziałek, 23 sierpnia 2010 · dodano: 23.08.2010 | Komentarze 5

Jak na pierwszy start w supermaratonie nie było tak najgorzej. Trasa ciekawa i choć podjazdów większych nie było, mocno miejscami utrudniał wiatr. Większość dystansu przejechałam samotnie, kawałek z Tomkiem i paroma kilkuosobowymi grupkami. Na punkcie żywieniowym wypatrzonym po 60km nie widziałam sensu się zatrzymywać, upał zresztą mocno nie dokuczał, a jedzenie było jedną z ostatnich rzeczy, do których bym się zmusiła. Mimo to zdziwiło mnie, że nikt nie czekał na uczestników z przyszykowaną wodą, jak to miało miejsce na Pętli Beskidzkiej. Jeśli chodzi o oznaczenie trasy, to nawet nie znając jej wcześniej, naprawdę trudno było pobłądzić. Choć z początku sceptycznie byłam nastawiona na zastąpienie strzałek na asfalcie paskami na znakach drogowych, szybko do nich przywykłam. Ogromnie pomagała obstawa policji większych skrzyżowań, zwłaszcza w Kołobrzegu w drodze powrotnej, gdzie już mi powieki mocno ciążyły:) Na macie brakowało co prawda wody i jedzenia, ale mrożona kawa pokrzepiła.
Miłą niespodzianką były upominki rozdawane dla każdego uczestnika maratonu w postaci imiennych medali z wygrawerowanym przejechanym dystansem i osiągniętym czasem.





Wyniki: http://www.online.datasport.pl/results237/index.php
Kategoria maratony, >50


Dane wyjazdu:
91.64 km 0.00 km teren
03:53 h 23.60 km/h
Max prędkość:61.43 km/h
Temperatura:32.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:2danger

Pętla beskidzka

Niedziela, 11 lipca 2010 · dodano: 11.07.2010 | Komentarze 8

Od pewnego czasu wraz z Tomkiem nosiliśmy się z zamiarem wypróbowania sił w maratonie szosowym. Wybór padł na Pętlę beskidzką, termin odpowiadał no i pojawił się pretekst, by wreszcie pojeździć po górach. Mój główny cel, było przejechanie wyznaczonych 90km bez zejścia z roweru i nie licząc dwóch wywrotek oraz krótkiego postoju, aby napełnić bidon, został osiągnięty. Przypadł mi do gustu świetny klimat maratonu, trasa pełna wrażeń i oczywiście możliwość sprawdzenia swoich możliwości z porównaniem swojej formy do innych uczestników. Na trasie nie przypominam sobie, bym borykała się z jakimś większym kryzysem, może dlatego że wystarczająco mocny przeszłam w piątek w nocy, jak przejechaliśmy się samochodem po okolicach Istebnej i zobaczyłam preludium czekających podjazdów.

O 10.00 wszyscy uczestnicy trasy MINI po GIGA i MEGA wyruszyli ze startu w Istebnej. Po pokonaniu leśnego podjazdu na przełęcz Kubalonka(761 m npm) przeszłam przyspieszony kurs nauki zjazdów po serpentynach. Na równym asfalcie trochę przesadziłam z prędkością, źle weszłam w zakręt i wyrzuciło mnie z łuku. Ździebko się pozdzierałam, ale rower ocalał, więc tylko bez uszkodzonych okularów jechałam dalej. Trochę odsapnęłam na prostej w okolicach Wisły, po czym rozpoczął się sławny podjazd na Salmopol (934 m npm), który jest wprawdzie stromy, ale mi dała w kość bardziej jego długość (koło 8km). Po zjeździe na w miarę już płaskiej drodze za Lipową nie wyhamowałam przed samochodem wyjeżdżającym z podporządkowanej drogi, a właściwie z bramy domu. Zjechałam na lewy pas ale i tak uderzyłam prawą klamkomanetką w bok auta, przewróciłam się tym razem na lewą stronę. Dobrze, że koła oraz łańcuch wyszły bez szwanku, a przekrzywiona klamkomanetka działała. Szybko dogoniłam parę osób, które trochę zwolniły. Dalej trasa przebiegała przez różne miejscowości. Miałam szczęście do zielonych świateł oraz niskiego ruchu samochodowego. Kolejny podjazd pod Ochodzitą zyskał miano "patelni". Słońce dawało się tam najbardziej we znaki. Później zjazd przez Koniaków, szybkie wypatrywanie koronek. Eh szkoda, że czas gonił. Wreszcie koniec tras wieńczył stromy podjazd przed metą. Było świetnie, pogadałam sobie z panem ze Śląska z koszulką "Mróz" i chłopakiem na góralu również z tego miasta. Do tego poznałam bikstatowiczów: Krzysia (kris91), Mateusza (yeti), Pana Mariana (tigris) i Pawła z Kolarskiej Drużyny Szpiku oraz przesympatycznych ludzi Interkolu. Serdecznie pozdrawiam:) Również miło było ponownie zobaczyć pana Krzysztofa z Myszkowa. Szkoda tylko, że podczas przejazdu zgubiłam gdzieś po drodze dowód i nie minęła mnie z Tomkiem wyprawa poszukiwawcza, zakończona zgłoszeniem zajścia na komisariacie w Wiśle. A ponieważ po powrocie do Łodzi trafiła mi się miła niespodzianka na skrzynce odbiorczej nk, gdyż skontaktował się ze mną Pan, który znalazł dowód, weekend uważam za niezwykle udany:)
Kategoria >50, maratony